Archiwum luty 2019


lut 21 2019 4 dni w raju
Komentarze (0)

Dziś o godzinie 5. mieliśmy umówionego jeepa, który zabrał nas na safari. Pobudka o 4.40, szybka kawka, herbata i w drogę. Mieliśmy wynajętego 6. osobowego jeepa dla nas dwoje, tak więc pełen komfort. Jak wyruszyliśmy było ciemno i chłodno. Siedzieliśmy na siedzeniach zamontowanych na podwyższeniu na otwartej pace auta, więc trochę wiało. Niestey tak jak pisano w internecie, turystów jadących do Yala Park jest mnóstwo, dziś również na drodze mijaliśmy same jeepy zmierzające w tym samym kierunku, co my. Przy kasach biletowych ogromną kolejka i korki. Nasz kierowca zaparkował z boku, wziął od nas pieniądze i poszedł po bilety. Nie było go kilkanaście minut. Wrócił, poczekaliśmy do 6 ( o tej otwierają park) i przejechaliśmy kawałek żeby ustawić się w kolejkę samochodów do wjazdu do parku. W międzyczasie zrobiło się jasno, więc z aparatem, kamerką i telefonami w gotowości w końcu ruszyliśmy. Tuż przed wjazdem do parku spotkaliśmy jednego stojącego w krzakach słonia.

 

W środku Yala Park mieliśmy nadzieję spotkać wiele, wiele kolejnych słoni. Wjeżdżamy do parku, a tam mnóstwo bawołów (były chyba przy każdej wodzie). Spotkaliśmy również dziki, jelenie, małpy, różne ptaki, krokodyle, warany, jaszczurkę, mangustę i dwa przesuper okazy!

 

Pierwszym był upragniony słoń! Był stosunkowo niedaleko, ale niestety spłoszyły go auta i akurat jak pojechaliśmy zaczął wracać w stronę zarośli. Był ogromny i piękny, a co najgorsza JEDYNY, jakiego spotkaliśmy na terenie parku. Wszystkie inne były schowane gdzieś w krzakach.

Kolejny okaz spotkaliśmy trochę później. Gdy robiliśmy zdjęcia ptaszkowi nasz kierowca zapytał czy słyszymy dźwięki- no tak, coś tam hałasuje sobie w krzakach. Okazało się że to małpy, które ostrzegają się przed lampartem! Staliśmy w miejscu dobre 20 minut, zaczęły zjeżdżać się inne auta zachęcone przez naszego kierowcę do poczekania. Było warto, w końcu za krzakami pojawił się, dostojny, pełen klasy lampart. Położył się i kilka razy machnął ogonem, przekręcił głowę, zmienił pozycje i w końcu zaczął spacerować dalej. Samochodów wokół było już chyba ze 30, za każdym ruchem zwierzaka każdy odpalał silnik i próbował przestawić się tak, żeby jego pasażerowie jak najlepiej widzieli. Zdjęcia nie udało się zrobić, bo był za daleko i widzieliśmy go przez szparkę w krzakach, ale na prawdę piękny zwierzak. Inni jeszcze walczyli i próbowali go dojrzeć lepiej, ale my pojechaliśmy już dalej, nie ma co stresować chłopaka hałasami.

Wróciliśmy bardzo zadowoleni, bo czas spędzony w ten sposób na prawdę nam odpowiadał, aczkolwiek trochę czujemy niedosyt, bo liczyliśmy na całe rodziny słoni kąpiące się w oddali w jeziorze.

Po powrocie do hotelu, szybko się spakowaliśmy i ruszyliśmy ze znajomym już z poprzedniego dnia kierowcą do Tangalle. Kierowca tuk tuka zaoferował nam, że jadąc na plażę przejdziemy wokół innego parku, w którym jest jeszcze więcej słoni. Oboje szczęśliwi wypatrywaliśmy słoni. Niestety znowu spotkaliśmy mnóstwo bawołów, ptaków, krów i małp, a słoni okrągłe zero. Kierowca powiedział że już jest dla nich za gorąco i że ok 4-5 po południu powinny być przy wodopoju. Postanowiliśmy, że jeszcze tam wrócimy.

W Tangalle mamy wynajęty domek na plaży na 2 noce. Trochę baliśmy się, co zastaniemy na miejscu, a tam po prostu raj. Domek na plaży z widokiem na ocean. Kilka innych domków obok, ale totalnie nie przeszkadzają. Cisza, spokój, słońce.. Uznaliśmy że właśnie teraz rozpoczynamy tą prawdziwą, wyczekaną podróż poślubną. Szybko przedłyżyliśmy rezerwację na 4 noce, odwołaliśmy inną, którą mieliśmy w kolejnej miejscowości i wskoczyliśmy do oceanu! Fale są bardzo duże, więc praktycznie wystarczy stać na brzegu a i tak co któraś sięga do szyi.

 

 

asiapatryk   
lut 21 2019 Prywatny wodospad
Komentarze (0)

Kolejna zmiana lokum, tym razem tylko na jedną noc, więc spakowaliśmy rano plecaki tak, żeby mieć na wierzchu rzeczy na dwa dni i poszliśmy na śniadanie. Śniadanie znowu ogromne, w formie mini obiadu. W międzyczasie na krzakach suszyłam nasze spodnie, które nie doschły po praniu. Jemy sobie spokojnie śniadanie na tarasie, a na dole szczeniak biega z czymś w pyszczku i radośnie próbuje rozszarpać- spodnie Patryka. Na szczęście udało się odzyskać spodnie w jednym kawałku.

 

 

Umówiony tuk tuk przyjechał dobre 15 minut przed czasem (nie chcieliśmy jechać autobusem bo zajęłoby to dużo więcej czasu). Wsiadamy do pojazdu i kierowca łamanym angielskim coś nam tłumaczy o innym tuk tuku- uśmiechamy się i czekamy, co się wydarzy. Po kilkuset metrach zatrzymujemy się przy innym tuk tuku i każe nam się przepakować, mówiąc że to jego drugi tuk tuk i zawiezie nas jego kierowca. W czasie drogi okazało się, że jest to całkiem niezależny facet, który dzień wcześniej przywiózł do miasta turystów i akurat dziś wraca do siebie, więc akurat dzięki nam ma czysty zysk. Co gorsze (oboje jesteśmy oburzeni) 2/5 ceny którą zapłaciliśmy, było prowizją za znalezienie klienta, a tylko 3/5 szło faktycznie dla kierowcy! Facet był w porządku, więc umówiliśmy się z nim na następny dzień, że po Safari podrzuci nas do kolejnego punktu naszej podróży.

Pierwsze wrażenie z hotelu- super. Duży, czysty pokój, basen, świetne widoki. A dodatkowo mieliśmy w pokoju prywatny waterfall! Gdy sąsiedzi z góry używali wodę, ta strumieniem lała się z naszego sufitu na szafę. Obsługa hotelu uznała, że wystarczy wytrzeć wodę i po problemie.

Poszliśmy na basen, popływaliśmy i poleżeliśmy na słoneczku. Przed kolacją poszliśmy jeszcze na spacer, lecz szybko wróciliśmy, bo robiło się ciemno, wszyscy mieszkańcy wprost wgapiali się w nas, a psy były bojowo nastawione.

 

Kolację zjedliśmy w hotelu, bo w sumie ciężko byłoby o jedzenie gdzieś w okolicy. Po kolacji siedzieliśmy przed pokojem, grając w karty, a wokół nas latał jakiś zagubiony nietoperz.

 

asiapatryk   
lut 20 2019 Kto ma najlepszy skuter w mieście?
Komentarze (0)

W Ella dostaliśmy największe śniadanie jak do tej pory- hopper, hopper z jajkiem sadzonym, placki roti, jakaś oponka z warzywami i naleśniki z bananem i czekoladą polane miodem.

Po śniadaniu poszliśmy wypożyczyć skuter. Patryk szczęśliwy, że będzie mógł się wykazać jaki z niego rajdowiec dogadał wszystkie szczegóły (nie było ich dużo, wzięli od nas dowód osobisty zapytali tylko czy ma Patryk prawo jazdy i wymieniliśmy się numerami telefonów, bez żadnych umów, potwierdzeń, wszystko na słowo) i ruszyliśmy... zatankować.

Odwiedziliśmy fabrykę herbaty, outlet drugiej fabryki, następnie fabrykę herbaty zielonej, ale niestety tylko przez bramę, bo była zamknięta i na koniec herbacianej podróży jeszcze jedną fabrykę, gdzie najpierw strażnik nas nie chcual wpuścić, zawołał swojego syna który powiedział, że nie możemy wejść, ale trochę pogadaliśmy, pogadaliśmy i jednak okazało się że bez problemu możemy wejść żeby kupić harbatę i to był strzał w dziesiątkę, ponieważ kupiliśmy herbatę prosto z produkcji. Oczywiście cenowo zdarli z nas, ale przynajmniej wiemy, że jest najświeższa że wszystkich które mamy (a trochę tego mamy).

 

W międzyczasie zatrzymaliśmy się obejrzeć wodospad w Ella, ale ludzi było tam więcej niż kropli wody w rzece.

 

Ostatnim punktem naszej wycieczki była Buddyjska Świątynia wykuta w skale.

 

Wracaliśmy drogą dookoła, przez wioski, gdzie mogliśmy nacieszyć oczy wspaniałymi widokami.

 

Pomimo ostrzeżeń w internecie żeby nie wypożyczać pojazdów i nie jeździć samemu, myślę że to było najlepsze z możliwych rozwiązań. Patryk pokonywał zakręty niczym kierowcy tutejszych autobusów.

asiapatryk   
lut 19 2019 Jedzie pociąg...
Komentarze (2)

Dziś znowu musieliśmy wstać wcześnie, żeby zdążyć na pociąg. Niestety gospodarz nie bardzo się spieszył.. Umówiliśmy się na śniadanie o 7.20, byliśmy już o 7.15, tak na wszelki wypadek. I dobrze, bo dopiero jak przyszliśmy zaczęto przygotowywać śniadanie i dostaliśmy je dopiero ok 7.40, a o 8 już mieliśmy wyjechać, żeby zdążyć na pociąg... Śniadanie znowu w formie mini obiadu:

Idąc na tuk tuka gospodarz powiedział, że niestety jego tuk tuk pojechał do szkoły, ale pojedziemy taksówką w tej samej cenie. Żeby zająć miejsca siedzące, specjalnie pojechaliśmy jedną stacje wcześniej. Na miejscu niestety okazało się, że nie można kupić biletów w drugiej klasie- o tej godzinie jedzie pociąg wyłącznie z trzecią klasą. Myśleliśmy że to ze względu na stację, która znajduje się na totalnie malutkiej wiosce, ale po prostu rano taki pociąg jedzie. Troszkę źli, że bez sensu przyjechaliśmy stacje wcześniej czekamy na pociąg. Podjeżdża jakiś malutki z 4 wagonami. Wchodzimy do środka, wszystkie miejsca zajęte, ale przynajmniej było miejsce na nasze plecaki. Na kolejnej stacji wysiadło dużo osób, więc zajęliśmy miejsca- znowu po tej gorszej stronie. Niestety wsiadło trzy razy tyle osób, co wysiadło, w tym Holendrzy, którzy dzień wcześniej podwieźli nas tuk tukiem, więc Patryk dobre serduszko, ustąpił swoje upragnione miejsce pani, toteż całą drogę stał w ścisku. Na kolejnych stacjach sytuacje niemalże niewiarygodne: podjeżdża przepełniony pociąg, na stacji czeka sporo osób, więc chodzi wokół pociągu kilku mężczyzn, zagląda przez okna i upycha do środka tych, którzy są na zewnątrz. Jednej parze nawet udzielali instrukcji jak jechać na schodach pociągu, wystając spoza niego. Niestety kobieta była oburzona tym pomysłem, więc facet wpychający ludzi do pociągu przeszedł się po wagonach, nurkując w każdym, aż w końcu zawołał parę i wepchnął ich do jednego z wejść pociągu. Jeden azjata również był bardzo oburzony sposobem "pakowania" ludzi, więc chyba jako jedyny został na stacji. Kosmiczne było to, że gdy pociąg odjeżdżał jeden z "upychaczy" przechodząc wzdłuż pociągu śmiał się, że nikt ma już nie wychodzić z pociągu, mają pojechać i nie wracać, bo ich już nie chcą. Ciężko opisać to tutaj, ale na pewno opowiemy i pokażemy filmiki. W drodze jednemu facetowi, który jechał na schodach pociągu, wypadła z ręki torba, ale mimo to nie wysiadł na kolejnej stacji żeby po nią wrócić. Pod koniec podróży ludzie stali już wszędzie gdzie się da, na siedzeniach wręcz wpychali się na trzeciego. Dodatkowo pociąg miał opóźnienie godzinne, bo na dwóch stacjach bardzo długo stał. Pomijając akpekty niewygodny pociągu, widoki były super! Aczkolwiek jadąc zwykłym autobusem na pewno byłyby takie same, a czas i komfort jazdy nieporównywalny.

 

 

Na miejscu szybko się ogarnęliśmy i poszliśmy standardowo na herbatę. Tym razem dostaliśmy również ciasto- niestey krojone było nożem po cebuli... W czelściach internetu Patryk znalazł polecają przez wiele osób restauracje nieopodal i poszliśmy na obiad. Faktycznie restauracja cieszy się dużym powodzeniem wśród turystów. Znaleźliśmy dwuosobowy stolik w kącie, blisko wejścia. Ceny typowo turystyczne, pierwszy raz się spotkaliśmy z tak wysokimi cenami, aczkolwiek wciąż trochę niższe niż u nas w Polsce. Jedzenie bardzo smaczne. W trakcie posiłku przyszedł do nas piesek, który rozłożył się na Patryka nogach. Po kilku minutach stania i wpatrywania się w nas wymusił kawałek kurczaka.

 

I tutaj pytanie od Patryka: "co służyło za talerz do mojego dania?"  (oczywiście w ramach konkursu)

Po posiłku poszliśmy oglądać popularny most, którym przejeżdża pociąg. Po drodze, przy torach stała budka z kokosami, kukurydzą, a nawet śniadaniami. Kupiliśmy sobie pomarańczowego kokosa do picia- pychotka!

 

Na miejscu ludzi mega dużo, obok mostu dwie kawiarnie, dużo tuk tukow oferujących podwózkę, a wszystko pośrodku niczego.

 

Wieczorem poszliśmy na drinka do super miejscówki, gdzie siedziało się na pufach, materacach, paletach a nawet były dwa łóżka i hamak. Tak typowo do wychillowania przy drinku.

 

asiapatryk   
lut 18 2019 Nuwara Elija
Komentarze (0)

W nocy było zimno, autentycznie zimno. Spaliśmy pod kołdrą i kocem, a Patryk i tak zmarzł.  Zeszliśmy na śniadanie, a tam szok! Pierwszy raz nie ma smażonych jajek z tostami! Za to dostaliśmy mini obiad- placki roti i nudle z soczewicą. Do tego herbata i kawa (jak to kawa tutaj, niezbyt smaczna).

Ubraliśmy się w długie spodnie i bluzy i poszliśmy na autobus do miasta. Szczęście nam sprzyjało, bo podjechał w tej chwili, w której doszliśmy hm...nawet nie na przystanek, ale do kilku osób które stały w  grupie i czekały na autobus (autobus jadąc zatrzymuje się generalnie co kawałek i zgarnia każdego, kto czeka i mu machnie). Kierowca rajdowiec chyba próbował zrobić najlepszy czas swojego przejazdu bo wchodząc w zakręty, a jesteśmy w górach, więc jest ich sporo, nie bardzo mieścił się w jednym pasie, ale za to szybko dojechaliśmy do celu.

W Nuwara Elija było stosunkowo mało turystów. Przeszliśmy się po budkach z pamiątkami i owocami wzdłuż ulicy , następnie poszliśmy na targ. Zrobiliśmy zakupy, zjedliśmy czerwone banany i poszliśmy szukać dobrej kawy. Niestety tutaj ciężko o takie rzeczy. Na szczęście niedaleko była Pizza Hut, więc uznaliśmy że oni muszą trzymać jakieś standardy i na pewno mają dobrą kawę- na miejscu niestety okazało się, że kawa się skończyła. Poszliśmy szukać dalej. Po drodze wstąpiliśmy do kościoła, akurat trwała msza, więc tylko stanęliśmy w dzwiach, pomodliliśmy się i ruszyliśmy dalej.

Udało się znaleźć jakąś małą kawiarnie, gdzie dostaliśmy naprawdę dobrą kawę i słabe muffinki- coś za coś.

 

Złapaliśmy tuk tuka i pojechaliśmy do fabryki herbaty. Na miejscu weszliśmy na pola z krzakami herbaty, od razu podeszły do nas trzy panie, uśmiechając się i jakby czegoś chcąc, ale poszliśmy dalej. Nagraliśmy kilka filmów, porobiliśmy zdjęcia i zaczęliśmy wracać. Wspomniane wcześniej panie wciąż stały w tym samym miejscu i czekały na nas. Tym razem pytając czy chcemy z nimi zdjęcie. Zrobiliśmy kilka zdjęć, daliśmy paniom napiwki (bo o to przecież chodziło) i zaczęliśmy wracać do miasta. Chcieliśmy dojść na pieszo, ale złapał nas deszcz. Stanęliśmy pod drzewem dyskutując co robimy, gdy zatrzymał się tuk tuk, proponujący podwózkę. Bardzo sympatyczne małżeństwo z Holandii, które przyjechało tutaj na miesiąc. Wypożyczyli tuk tuka i zwiedzali wyspę własnym transportem. Przestało padać zanim dojechaliśmy do miasta. Zrobiliśmy kolejną rundkę po mieście i poszliśmy na obiad. Za jedzenie zapłaciliśmy mniej niż za 3 browarki!


Najedzeni i napojeni wróciliśmy do naszego pokoju, znowu autobusem. Z racji że pogoda była łaskawa i nie padało, poszliśmy na spacer nad wodospady. Po drodze natknęliśmy się na grupę młodzieży, którzy zapytali czy mogą zrobić sobie z nami selfie. Nawet Patryk się zgodził! Kiedy doszliśmy do pierwszego wodospadu znowu runął deszcz... Wróciliśmy do pokoju- przestał... Uznaliśmy że nie będziemy ryzykować i zostaliśmy już w pokoju.

Kolację znowu jedliśmy u gospodarzy, tym razem zamówiliśmy zupę warzywną i sałatkę owocową.

 

PS. Post trochę z opóźnieniem, dzisiejszy dzień pewnie będzie dopiero jutro.

asiapatryk