Archiwum 14 lutego 2019


lut 14 2019 Walentynkowe lenistwo
Komentarze (3)

Dziś postanowiliśmy korzystać z naszych wakacji nigdzie się nie spiesząc. Zjedliśmy śniadanie ok. 9 i wróciliśmy do pokoju. W drodze do pokoju spotkaliśmy kota, zanim Patryk zdążył otworzyć drzwi, kot już był w środku.  Shadow szybko zadomowiła się u nas i już po chwili wskakiwała na łóżko na którym czytaliśmy książki. Za cel obrała sobie moje ręce. Spróbowała również walczyć z ramieniem Patryka i jego dużym palcem u stopy, ale i tak wracała do moich rąk. Po pewnym czasie przyszła właścicielka szukająca swojej zguby, lecz niestety nie spotkała się z zainteresowaniem ze strony swojego zwierzaka. Po jakiejś godzinie zabawy, musieliśmy znowu siłą wystawić kociaka za drzwi i pożegnać się.



Do południa leniliśmy się w pokoju, po czym ruszyliśmy do miasta. Strasznie zatłoczone, głośne i brudne. W pierwszej kolejności odwiedziliśmy pocztę, żeby zorientować się ile kosztowałoby nas wysłanie do Polski kilku naszych ubrań, żeby ulżyć sobie w plecakach i mieć więcej miejsca na pamiątki. Następnie poszliśmy na targ. Na początku weszliśmy od tyłu, gdzie był stary bazarek pod gołym niebem, strasznie tam śmierdziało, więc szybko znaleźliśmy wyjście i przeszliśmy kawałek dalej już do wejścia nowszej, murowanej części. Na samym wejściu zostaliśmy poczęstowani mango, zdecydowanie różni się od tego w Polsce. Nawet kolor ma inny, bo jest żółto czarne. Kupiliśmy więc mango, banany, mandarynki i gruszkę. W kolejnych boksach kupiliśmy różne przyprawy i herbatę. Każdy zachęcał nas do zakupu wanilii, ale życzyli sobie tak wysoką cenę, że podziękowaliśmy.

I tutaj UWAGA! KONKURS! Jaka przyprawa znajduje się zamieszczonym zdjęciu ?






Następnie obeszliśmy całe jezioro Kandy. W międzyczasie mieliśmy mały wypadek- Patryk dostał z łokcia w nos, tracąc przy okazji część swoich okularów, która ochraniała nos przed podrapaniem... A podniosłam tylko ręce żeby związać włosy :( Przez kilka minut kucaliśmy i szukaliśmy tego gumowego kawałka, ale chodniki (o ile są) są tak brudne, że nie da się na nich nic znaleźć. Później w pokoju naprawiłam je Patrykowi- poniżej zdjęcie mojej profesjonalnej roboty ! cool

 




Po drodze weszliśmy na boisko szkolne, dziewczynki akurat ćwiczyły grę w krykieta. Bramkarka była bardzo śmiesznie ubrana, miała ogromne ochraniacze na nogach, dzięki którym nie przepuściła żadnej piłki. Zaraz za boiskiem stał facet z lodami, więc kupiliśmy sobie po rożku i poszliśmy do kawiarni na herbatę, sok i kolejne lody, tym razem domowej roboty, kokosowe.

 



Żeby za bardzo się nie zrelaksować weszliśmy na górę, na której stoi posąg Buddy. Wspięliśmy się po nim, by zrobić zdjęcia okolicy z wysoka, po czym zeszliśmy z góry, żeby kawałek dalej podejść pod drugą, na której znajduje się nasz nocleg.

 

Wracając wstąpiliśmy do wegetariańskiej reatauracji na kolację, serwowali tam placki DOSA, coś podobnego do dużego naleśnika, z farszem w środku i sosami.


Dziś wieczorem znowu mocno wieje, z racji że nasz pokój położony jest dość wysoko, momentami mamy wrażenie jakby drzwi balkonowe chciały wypaść, a nie chronić nas przed wiatrem.

asiapatryk   
lut 14 2019 Kandy i okolice
Komentarze (0)

Drzemki w budziku włączaliśmy chyba z 5 razy, ale ostatecznie udało się na czas zejść na śniadanie i o 8:35 gotowi na nowe przygody siedzieliśmy już w tuk tuku Roshana.



Najpierw pojechaliśmy zobaczyć słonie, generalnie nie było warto, bo mimo zapewnień że są one dobrze traktowane, ciągle na nie krzyczano i popychano jakimiś kijami, tak więc rozczarowani i smutni z powodu ich losu pojechaliśmy dalej. 


Kolejnym przystankiem była fabryka herbaty! Przesuper miejsce. Młoda dziewczyna oprowadziła nas po fabryce, opowiedziała po kolei każdy proces zachodzący w trakcie produkcji oraz czym różnią się od siebie herbaty. Po zwiedzaniu zaprowadziła nas do sklepiku, gdzie poczęstowała nas herbatą, ciastkiem i czymś w rodzaju miodu, którego nie wkładało się do filiżanki, tylko gryzło kawałek i popijało herbatą. Po degustacji zanabyliśmy kilka herbat, w tym złotą, którą można kupić tylko na miejscu, ponieważ produkują jej tak mało, że nie ma opcji żeby ją eksportować.

Następnie pojechaliśmy do ogrodu z ziołami, gdzie opowiedziano nam o naturalnych sposobach leczenia różnych schorzeń, po czym naturalnymi olejkami przeciwzmarszczkowymi pan zrobił nam masaż twarzy, następnie olejkami przeciwwypadaniu włosów- masaż głowy i na koniec przeciwbólowym olejkiem (który później kupiliśmy) masaż pleców. Tu również dostaliśmy herbatę, tym razem z cynamonem, imbirem i kardamonem.

Ostatnim punkt wycieczki: Royal Botanic Gardens. Ogromny obszar, mnóstwo zieleni i wiele różnych gatunków roślin.

 

Wróciliśmy tak zmęczeni, że kolację zjedliśmy na miejscu, co było bardzo dobrym posunięciem bo była pyszna i otaczał nas bardzo ładny widok. Pod koniec kolacji przywędrował wspomniany ostatnio kociak, który rozkosznie siedząc na moich kolanach próbował zjeść moje palce, niestety były dla niego za duże i poirytawany w końcu zrezygnował z walki i pozwolił się głaskać, jak się później okazało rozejm nie trwał długo... ale tego dowiecie się następnego dnia :)

 

asiapatryk