Komentarze (0)
Dziś musieliśmy już o 7 być gotowi do drogi, ponieważ z Kandy do Nuwara Elija jechaliśmy jednym z najbardziej popularnych pociągów na wyspie. Na dworcu otwierają kasy o 7:30 i o tej polecono nam być (co się później okazało, zupełnie niepotrzebnie). Pojechaliśmy tuk tukiem jedna stację przed Kandy, żeby zmieścić się do pociągu, bo jest na niego duży popyt a miejsca w środku nie za dużo. Kupiliśmy bilety i jeszcze przed 8 siedzieliśmy i czekaliśmy na pociąg. W międzyczasie podszedł do nas miejscowy kierowca tuk tuka oferujący, że może nas zawieźć na miejsce szybciej i wygodniej, ale chcieliśmy pojechać tym słynnym pociągiem.
Pociąg podjeżdża na stację i jak wszyscy kojarzycie, co się dzieje w Lidlu jak rzucają crocsy, tak tutaj wszyscy rzucili się na pociąg, niestety większość bezskutecznie, pociąg był już tak napchany, że ciężko było się do środka wepchnąć. My mieliśmy bilety w 2 klasie, gdzie jeszcze jakieś pojedyncze osoby weszły. W 3, nie było raczej szans. Podeszliśmy do jednego wejścia, gdzie wystawało dwóch mężczyzn. Pomimo wątpliwości Patryka postanowiłam delikatnie wepchnąć się do pociągu: jedna noga, druga no i to by było na tyle, reszta, łącznie z plecakiem- poza pociągiem, nie wspominając o Patryku, który wciąż stał na peronie. Zdjęłam plecak, położyłam go na ziemi i zaczęłam robić miejsce dla Ukochanego, udało się połowicznie, plecak był w środku, niestety sam Patryk wisiał wesoło w drzwiach pociągu. Sygnał maszynisty i ruszamy, Patryk powinien dostać zniżkę na bilet skoro nie korzystał w pełni! Na najbliższej stacji ludzie trochę lepiej się poukładali i już oboje byliśmy w środku. Było tłoczno, śmierdząco i przez pierwszą godzinę żałowaliśmy, że nie pojechaliśmy tuk tukiem. Gdy wyszli ludzie, którzy stali w drzwiach i wróciliśmy na nasze pierwotne miejsce (tylko tym razem stojąc stabilnie) podróż była o wiele przyjemniejsza! Piękne widoki, więcej luzu i przede wszystkim świeże powietrze. Mimo porad, po której stronie mamy usiąść (haha, siedzeń to my nawet nie dotknęliśmy), staliśmy po tej z gorszymi widokami, bo było to jedyne miejsce, w którym stać mogliśmy.
Z biegiem czasu zaczęło się przerzedzać. Ba! nawet udało nam się przejść na drugą stronę pociągu, z tym że akurat wtedy wszystkie lepsze widoki były po tej pierwszej stronie... Ogólnie z podróży pociągiem jesteśmy zadowoleni, przygoda warta przeżycia. Kupiliśmy nawet kilka owoców od pana chodzącego po pociągu z owocami. Mieliśmy ochotę spróbować jakiś tutejszych przysmaków, ale jeszcze nie jesteśmy aż tak odważni. Ludzie byli bardzo sympatyczni, a momentami nawet rozśpiewani- raz grupa chłopaków obok nas zaczęła śpiewać i dołączyli do nich inni, później jeszcze kilka razy słychać było jak w głębi pociągu grupy śpiewają. Dodatkowo kobieta obok nas kupiła sobie mandarynkę, obrała i częstowała ludzi obok siebie- coś niesamowitego, zwłaszcza że nas również częstowała, a wcześniej w ferworze walki o swoje miejsca niestety nie obeszło się bez zdeptania jej nóg.
Wysiadaliśmy na stacji Nanu Oya, na której wysiada się aby dojechać do Nuwara Elija. Dużo osób tutaj wysiada i jeszcze więcej wsiada. W związku z tym, ponownie sceny niczym z Lidla, zanim pociąg się zatrzymał, jakiś facet już zdążył wskoczyć do środka, tamując innym wyjście. Z naszymi wielkimi plecakami wcale nie było łatwo wyjść, na peronie jeszcze gorzej- ludzie biegali jak opętani. Od razu po wyjściu łapali nas ludzie z propozycją podwózki do miasta (nasz nocleg jest jakieś 400 metrów od stacji, a nie w mieście). Na domiar złego rozpadał się deszcz, taki porządny deszcz. Po dojściu do pokoju, wzięliśmy prysznic i przebraliśmy się w suche ubrania. Pokój malutki, ale w miarę czysty, jak na tutejsze warunki.
Wypiliśmy herbatę z córką właścicieli i wróciliśmy do pokoju, bo wciąż padało. Niestety luty jest deszczowy w Nanu Oya, więc prawdopodobnie jutro również będzie padać (na szczęście tylko popołudniami ma tutaj padać). Dodatkowo jest dość zimno. Gdy przestało padać, poszliśmy na spacer. Kupiliśmy trochę owoców, znaleźliśmy super herbaciarnię z punktem widokowym i wracając do pokoju kupiliśmy arrack. Udało nam się, bo jak tylko wróciliśmy rozpadało się i rozgrzmiało- aż szyby w oknach drżały.
Z racji, iż stacjonujemy w malutkiej wiosce, kolację zjedliśmy na miejscu, bo na mieście nie byłoby nawet gdzie. Wychodzimy na kolację, a pod naszymi drzwiami stolik z zastawą dla 2 osób, którego wcześniej nie było. Właściciel powiedział, że niestety na dole, w miejscu gdzie mieliśmy jeść tak bardzo napadało, że będziemy mieli kolację na korytarzu. Dla nas o niebo lepiej, bo cieplej. Jedzenie pyszne, chyba jedno z lepszych jakie jedliśmy tutaj.