Piątek, piąteczek, piątunio
Komentarze: 0
Przyprawa z poprzedniego posta to oczywiście cynamon. Paulina, gratulujemy :)
Piątek, kolejny dzień naszej podróży. Rano pojechaliśmy do Udawattakele Forest. Spodziewaliśmy się zobaczyć więcej zwierząt niż same małpy, które można zobaczyć praktycznie na każdej ulicy, ale przynajmniej w środku zatłoczonego miasta można było zaznać kilku godzin ciszy i spokój wśród przyrody.
Następnie chcieliśmy wymienić pieniądze w banku i co ciekawe- przy drzwiach każdego banku stoi osoba otwierająca drzwi, która zatrzymuje klienta w wejściu, pyta o cel wizyty i decyduje czy wpuścić czy nie. Dopiero trzecim odwiedzonym banku była wymiana walut, lecz niestety jest potrzebny przy tym paszport, który bezpiecznie leżał w pokoju. Po raz pierwszy skorzystaliśmy z aplikacji PickMe (taki trochę Uber tuk tuków) i pojechaliśmy do pokoju po paszport. Z paszportem w ręku wróciliśmy do banku, wymieniliśmy kasę i ruszyliśmy do Świątyni Zęba. W środku oczywiście poszliśmy zwiedzać pod prąd. Przeczytaliśmy historię o złotym zębie, który gdy chcieli go zniszczyć zaczął lewitować i teraz możemy go oglądać w postaci świecącej gwiazdy.
Niestety trafiliśmy na wycieczki szkolne, więc tłok był ogromny. Tuż obok było Muzeum Słonia Raja – zwierzęcia, które do 1988r. uczestniczyło w procesjach w corocznym święcie Esala Perahera poświęconym czczeniu zęba Buddy. W muzeum tym można zobaczyć ząb słonia, zdjęcia zrobione za jego życia, jego szaty i ozdoby a także… samego słonia Raja w wypchanej postaci ustawionej za szybą.
Wychodząc, spotkaliśmy kobiety idące do Świątyni, ponieważ zbilżała się godzina rozpoczęcia ich ceremonii- my mimo to nie pokusiliśmy się żeby zostać.
Wyruszyliśmy na poszukiwanie jedzenia. Weszliśmy do nieźle zapowiadającej się knajpki, ulokowanej na piątym piętrze budynku. Na pierwszy rzut oka była wyjątkowo elegancko, w porównaniu z innimi tutaj, lecz niestety nie przekładało się to na smak i jakość jedzenia. Z ciekawych rzeczy Patryk pił sok z woodenapple- nie wiem czy owoc ten ma polski odpowiednik.
W drodze powrotnej kupiliśmy w markecie gotowy lód, dzięki czemu drineczki wieczorem wchodziły jak nigdy, wreszcie nie piliśmy ciepłych lub lekko chłodnych. Po powrocie spakowaliśmy nasze rzeczy, rozliczyliśmy się z gospodarzem i rozegraliśmy kilka partyjek remika.
Dodaj komentarz