Archiwum 12 lutego 2019


lut 12 2019 Podróż do Kandy
Komentarze (0)

Po śniadaniu spakowaliśmy plecaki, poszliśmy pożegnać się z gospodarzami i runął deszcz. Ale co to dla nas- przetrwaliśmy dwie noce z jaszczurką w pokoju, to woda nam niestraszna. Założyliśmy na plecaki pokrowce przeciwdeszczowe i wyruszyliśmy na przystanek autobusowy. Deszcz przestał padać i dosłownie w 5 sekund wyszło piękne słońce.






Autobus do Dambulli przyjechał po 2 minutach, uradowani z naszego farta zaczęliśmy mu machać, niestety bezskutecznie- minął nas i musieliśmy czekać na kolejny. Na szczęście następny przyjechał za 15 minut i zabrał nas do Dambulli. Na dworcu panowie dość mało precyzyjnie powiedzieli skąd odjeżdża autobus do naszego docelowego Kandy, więc jak dostrzegliśmy na ulicy autobus Kandy- Anuradhapura rzuciliśmy się biegiem żeby zdążyć. Oczywiście okazało się że ten przyjechał z Kandy i musimy wrócić na drugą stronę ulicy. Prawidłowy przyjechał za kilka minut i spędziliśmy w nim kolejne 2,5 godziny.





Na miejscu od razu zaczepił nas Roshan, który pracuje w legalnej, zarejestrowanej firmie z tuk tukami i oferuje wycieczki po Kandy. W drodze do hotelu dwa razy robił postoje- za pierwszym razem pokazał nam swoją "księgę gości", natomiast za drugim opowiedział o wszystkich wycieczkach jakie proponuje i kilka ciekawostek odnośnie samej Sri Lanki i ludziach. Facet wydaje się być w porządku, więc jutro będzie naszym kierowcą, część planu mamy już my, resztę zaproponował on i jeszcze rano na miejscu mamy dogadać szczegóły.

Nocleg który tu mamy jest najlepszym jak do tej pory, ładnie, czysto, z super widokiem z okna na miasto. Po przyjeździe zostaliśmy poczęstowani herbatą na tarasie widokowym. Po rozpakowaniu rzeczy poszliśmy na obiad. Hotel znajduje się dość wysoko, więc samo zejście do miasta było męczące. Po drodze rozmawiając o jutrzejszej wycieczce zorientowaliśmy się, że nie zapłaciliśmy Roshanowi za podwózkę z przystanku, napisaliśmy od razu do niego, ale nie odpowiada. Dobrze, że widzimy się z nim jutro :)

Wybraliśmy knajpę poza miastem, bo w mieście okropny tłok i korki, więc nie chcieliśmy dziś się tam kręcić. Zjedliśmy standardowo ryż z dodatkami, ale również zupy. Jedna potwornie ostra, ale obie pyszne. Po szamce zrobiliśmy zakupy w supermarkecie- ciasteczka na jutro, woda i ananas (są tu przepyszne ananasy i banany, nie pamiętam czy o tym wspominaliśmy). Spotkaliśmy pierwszą wrogo nastawioną osobę- muzułmanka, okryta od stóp do głów, która całą naszą wizytę w sklepie wpatrywała się w moje nogi z miną jakby zaraz miała wymierzyć policzek obojgu nam za krótkie spodenki, no ale trudno. Koniec końców nie były to najkrótsze które z nami tu przyleciały :D

Do pokoju wróciliśmy na pieszo, wdrapaliśmy się w miarę szybko, Patryk tylko co chwilę stawał i patrzył za siebie jakby na kogoś czekał... 

 

Wieczorem do pokoju dosłownie wdarł się nam kociak właścicieli i ani myślał żeby wyjść. Po długich próbach, udało się zamknąć przed nim drzwi, choć nie było łatwo bo cwaniak podkładał łapkę między drzwi żeby jednak go wpuścić.

 

 

PS. Dokładnie 4 lata temu spotkaliśmy się po raz pierwszy ;) Spotkaliśmy się pod palmą w Warszawie, a wylądowaliśmy pod palmami na Sri Lance

asiapatryk