lut 10 2019

Anuradhapura


Komentarze: 0

Pierwszy dzień zwiedzania, więc ambitnie zamówiliśmy śniadanie na 8 rano. Ciężko było wstać ale o 8.20 byliśmy już na śniadaniu. Jedzenie mało regionalne- omlet, naleśnik, grzanka z masłem i dżemem i jakiś placek na słono. Do tego strasznie rozwodniona kawa. I szklanka świeżo wyciskanego soku. Generalbie smacznie.

Zwiedzanie rozpoczęliśmy od kompleksu świątyń w starym mieście ok 4 km od naszego noclegu. Postanowiliśmy przejść się na pieszo, w związku z tym co chwilę zatrzymywał się tuk tuk z zapytaniem czy nas nie podwieźć, bo to bardzo daleko. Droga była bardzo ładna, sporkaliśmy stado ogromnych nietoperzy, małpę przebiegającą z drzewa na czyjś dom, warana, który szukał pożywienia na jakimś śmietniku (generalnie Lankijczycy mają śmietnik wszędzie, gdy mają coś do wyrzucenia, rzucają pod nogi, przez okno, tu akurat były wywiezione do lasu śmieci) i wiele innych zwierząt.

Na teranie świątyń zapłaciliśmy grube pieniądze za bilety wstępu. Rozpoczęliśmy od muzeum kamienia, wystawy jakiejs biżuterii i historii naczyń na wodę- my wielbiciele każdego muzeum. Zaraz obok była pierwsza z ośmiu świątyń. U jej stóp stał miejscowy sprzedawca pamiątek, który próbował nam coś wcisnąć, ale nie był zbyt natrętny, na początku. Zdjęliśmy buty i weszlismy po schodach na teren wokół świątyni. Rozgrzane kamienie trochę parzyły w stopy ale nie było jeszcze tak źle jak w kolejnych miejscach. Idziemy wokół świątyni i szukamy wejścia do środka, ale niestety owego nie ma. Na zewnątrz są dwa ołtarze, na którym Lankijczycy składają kwiaty i wybudowane jedno pomieszczenie, do ktorego wchodzą się modlić. Ale wejścia do środka brak, tak więc ta ogromna budowla jest tylko ozdobą, pomnikiem ? Idziemy dalej z nadzieją że któraś kolejna będzie miała wejście do środka.



Z racji upału siadamy pod drzewem w cieniu żeby odpocząć i wraca do nas wspomniany wcześniej sprzedawca pamiątek. Zaczyna od malutkiego słonika, nie chemy- to może słonika w ciąży ? No niestety, również nie. To ma dla nas super ofertę naszyjników. Męczył nas kilka minut, co chwilę podawał inne ceny, zaczął od 10 rupii, przeskoczył na 4000, później 3000, w między czasie chciał nam dać za darmo, później za 500 i tak oto odszedł niepocieszony nie sprzedając nic.

Chwilę później zaczepił nas kolejny facet z trzemu koszami i zaprasza na : TANIEC WĘŻY. Głupi jakiś, jak myślał że będziemy stać i patrzeć jak przypadkowy typ bawi się z wężami, które mogą w każdej chwili sobie od niego pójść i NAS ZJEŚĆ!

Kolejna świątynia była dużo bardziej oblegana, zarówno przez turystów jak i miejscowych. Ale tu niestety przejście na boso było nie dla wszystkich wykonalne. Nawet miejscowi przebiegali z cienia do cienia. Oczywiście nasz dzielny, nieustraszony Patryk stalowe stopy nawet nie drgnął i rześko.... biegał razem z innymi od cienia do cienia ;) Ja założyłam skarpetki, jak większość turystów ale i starsi miejscowi.

W drodze do kolejnej świątynia zatrzymała nas jakaś dziewczynka z telefonem w ręku i poprosiła o selfie ze mną- nie wiem która z nas była szczęśliwsza.

 

3. świątynia była dużo mniejsza, w całkiem innym stylu, nie była to już usypana kopuła, tylko bardziej budynek, z drzwiami do środka! ale oczywiście zamkniętymi- wierni modlili się pod drzwiami.


I tak po kilku godzinach w upale, na ogromnym terenie, bez żadnej knajpki czy baru żeby usiąść na zimnego browarka, bądź nawet szklankę zimnej wody, w cieniu postanowiliśmy odpuścić sobie dalsze zwiedzanie i kolejne 5 świątyń obejrzymy następnym razem.

Wróciliśmy do pokoju, odpaliliśmy klimę, odpoczęliśmy i poszliśmy zwiedzać nowe miasto, szukać autobusu na kolejny dzień i coś zjeść. Po 3 nieudanych próbach zjedzenia (warunki i sposób serwowania dań nam nie odpowiadały) postanowiliśmy wrócić do restauracji w której byliśmy dzień wcześniej. W miedzyczasie zaczął kropić deszcz. Na szczęście pan tuk tuk przyczepił się do nas i jechał wzdłuż ulicy za nami. Oceniliśmy szybko sytuację że już nie damy rady dojść zabim rozpada się bardziej i ku ogromnej uciesze pana tuk tuka wsiedliśmy do niego. Zdążyliśmy dosłownie na czas, bo od razu rozpadało się tak bardzo, że nie było nic widać. Przy okazji utargowaliśmy z nim, że to on zawiezie nas nastepnego dnia do Sigiriya swoim tuk tukiem. Trochę drożej niż autobus, ale bezpośrednio spod hotelu do hotelu i full luksus, jedziemy sami :D

 

 Deszcz niestety nie przestał padać do późnych godzin nocnych.

asiapatryk   
Do tej pory nie pojawił się jeszcze żaden komentarz. Ale Ty możesz to zmienić ;)

Dodaj komentarz